Szukaj

Linki

Statystyki

Dziś 1

Wczoraj 12

W tym tygodniu 42

W tym miesiącu 1

Wszystkie 49858

Kubik-Rubik Joomla! Extensions

Po śmierci duszpasterza z Lasek


Bp Bronisław Dembowski
Tygodnik powszechny, Nr 27 (2765), 7 lipca 2002

26 czerwca zmarł w Laskach w 96. roku życia ksiądz Tadeusz Fedorowicz, kapłan Archidiecezji Lwowskiej, kierownik duchowy Dzieła Lasek, następca Sługi Bożego ks. Władysława Korniłowicza. W dniu jego śmierci czytaliśmy w czasie Mszy świętej słowa z Ewangelii według św. Mateusza: „Poznacie ich po ich owocach (...). Każde dobre drzewo wydaje dobre owoce, a złe drzewo wydaje złe owoce. Nie może dobre drzewo wydać złych owoców”. Ks. Tadeusz był dobrym drzewem, które wydawało dobre owoce przyjaźni, życzliwości, które wielu pomagało zbliżać się do Boga.
Poznałem Go w Wielkim Poście 1947 r. jako 20-letni młody człowiek, student filozofii. Brałem udział – po raz pierwszy w życiu – w rekolekcjach zamkniętych w domu rekolekcyjnym, założonym w Laskach staraniem ks. Korniłowicza. Prowadził je ks. Tadeusz Fedorowicz. Zadziwił mnie prostotą zachowania i głębokimi myślami wyrażanymi w łatwym języku. Myślałem już wtedy o seminarium duchownym, ale nie wykluczałem też innej drogi i założenia rodziny. Dlatego bardzo ważne były dla mnie słowa ks. Tadeusza o niebezpieczeństwie zaimka zwrotnego „się” w zdaniu „oni się kochają”. Czy to znaczy, że on rzeczywiście kocha ją, a może kocha siebie – „się” i czegoś się od niej dla siebie spodziewa? Czy ona kocha jego, czy może kocha siebie – „się” i czegoś się od niego spodziewa? I konkluzja: Kochać, to chcieć dobra kochanej osoby. Słowa, które często wypowiadał Sługa Boży ks. Władysław Korniłowicz...

 

SZUKAJ PRAWDY!

W czasie moich studiów co roku brałem udział w wielkopostnych rekolekcjach zamkniętych w Laskach. Prowadzili je albo ks. Tadeusz, albo jego młodszy brat ks. Aleksander, zmarły już w lipcu 1965 r. Te dni przeżywane w Laskach były dla mnie bardzo ważne. W ich czasie podjąłem decyzję pracy w Zakładzie dla Niewidomych w Laskach, aby tam dokończyć studia, a po magisterium wstąpić do seminarium duchownego. Opinia księży Aleksandra i Tadeusza Fedorowiczów na temat mojej przydatności do stanu duchownego była dla mnie ważna. Wstąpiłem więc do seminarium, a tam wkrótce dowiedziałem się, że ks. Tadeusz jest jednym ze spowiedników. Trwało więc jego kierownictwo duchowe, tak bardzo ważne dla młodego człowieka, który decydował się być księdzem.
Z czasów uniwersyteckich pamiętam wydarzenie, które mnie ukierunkowało w moich poszukiwaniach teoretycznych. Mianowicie w czasie dyskusji z kolegami, pozytywizującymi agnostykami i ateistami, broniłem stanowiska wiary i Kościoła podkreślając wielką wartość i użyteczność społeczną etyki chrześcijańskiej. Odpowiedzieli: – Etyka chrześcijańska jest wspaniała, obyście tylko potrafili ją w życie wprowadzać. Ale po co te uzasadnienia dogmatyczne, jakieś Trójce Święte i Niepokalane Poczęcia. Do tej pory słyszę brzmienie tych przerażających słów. Nie umiałem im odpowiedzieć. Przy najbliższej okazji zreferowałem to ks. Fedorowiczowi. Odpowiedział mi z ogromną życzliwością, a jednocześnie we właściwy sobie, żartobliwy sposób: – Dobrze ci tak, boś głupi. Argumentowałeś za religią, że jest ona użyteczna, a ona jest prawdą. Użyteczna jest, ponieważ jest prawdą. Szukaj więc prawdy!

Te słowa ukierunkowały mnie w moich studiach, w których przede wszystkim szukałem podstaw intelektualnych naszej wiary. Czyniłem to, tkwiąc w środowisku zafascynowanym osobą prof. Kotarbińskiego, którego wysiłki, by stworzyć etykę autonomiczną, niezależną od podstaw religijnych, miały pozbawić religię jedynego uzasadniania, jak sądzono w niektórych kołach od czasu Kanta.
Po ukończeniu seminarium i po święceniach kapłańskich, jakie otrzymałem 23 sierpnia 1953 roku z rąk Prymasa Polski kard. Stefana Wyszyńskiego, po dwóch latach wikariatu w Piastowie, zostałem zwolniony na studia doktoranckie do Lublina. Zamieszkałem jako rezydent w parafii Izabelin-Laski, której pierwszym proboszczem był ks. Aleksander Fedorowicz. Będąc rezydentem w Izabelinie byłem współpracownikiem ks. Aleksandra i, oczywiście, ks. Tadeusza.

Po przemianach w październiku 1956 roku zostałem 22 grudnia rektorem kościoła św. Marcina przy ul. Piwnej w Warszawie i kapelanem Sióstr Franciszkanek z Lasek, które do klasztoru przy kościele św. Marcina przeniosły dom generalny i nowicjat. Ks. Tadeusz przyjeżdżał na Piwną regularnie co środę, będąc spowiednikiem wielu ludzi z Warszawy. Także ja z tego korzystałem.

Już w 1957 roku Ksiądz Prymas powierzył ks. Tadeuszowi zorganizowanie Krajowego Duszpasterstwa Niewidomych. Razem je montowaliśmy. Zastanawialiśmy się, na czym ma ono polegać. Doszliśmy rychło do wniosku, że nie chodzi o to, by organizować odrębne duszpasterstwo wydzielające Niewidomych z ich parafii, ale żeby wszystkich księży informować o problemach tej grupy. Ks. Tadeusz osobiście opracował wytyczne dla duszpasterzy, aktualne do tej pory. Podkreślał w nich potrzebę rozwijania religijności we własnym środowisku Niewidomych, zwracając jednak uwagę na potrzebę organizowania co jakiś czas Mszy św., a także rekolekcji specjalnych dla tej grupy wiernych. Tak więc podwaliny pod duszpasterstwo Niewidomych kładł ks. Tadeusz. Jest ono obecnie w normalnych strukturach diecezjalnego duszpasterstwa w Polsce.

 

JEŚLI MUSISZ IŚĆ...

Któregoś dnia w końcu października 1962 roku zgłosiło się do mnie dwóch weteranów pierwszej wojny światowej i wojny bolszewickiej z prośbą, abym 11 listopada odprawił Mszę św. za śp. Marszałka Józefa Piłsudskiego. Pamiętamy, że w owym czasie każde wspomnienie wojny ’20 roku, oraz Piłsudskiego, było właściwie niemożliwe. Ogłosiłem w uprzednią niedzielę, że w sobotę 10 listopada wieczorem odprawię Mszę św. za tych, którzy życie ofiarowali za wolność Ojczyzny, także za Marszałka Piłsudskiego. Kilka dni później, w środę rano, otrzymałem wezwanie do stawienia się w Komendzie MO w Pałacu Mostowskich. Jak zwykle w środę był obecny ks. Tadeusz. Pokazałem mu to wezwanie mówiąc, że muszę się tam udać. Powiedział bardzo ważne słowa: – Jeśli musisz się tam udać, to znaczy, że Bóg cię tam posyła. Pamiętaj, że ci oficerowie milicji są ludźmi mającymi nieśmiertelne dusze, a ty jesteś kapłanem posłanym do nich przez Boga. Nie bój się ich i nie pogardzaj nimi. Mów prawdę. Może coś z niej w nich pozostanie. Bardzo była ważna dla mnie ta rada. Moja rozmowa z owymi panami skończyła się szczęśliwie i bez żadnego kompromisu z mojej strony. Myślę, że dałem im nieco do myślenia. Zapamiętałem na zawsze słowa: – Jeśli musisz tam iść, to znaczy, że Bóg cię posyła tam, gdzie są ludzie, którym masz dać świadectwo. Niejednokrotnie te słowa mi się przydały i pewnie jeszcze przydadzą.

Blisko 20 lat później, gdy wybuchł stan wojenny, w środę 16 grudnia 1981 r. zapytał mnie ks. Tadeusz: – Ilu księży jest aresztowanych? Odpowiedziałem, że dwóch czy trzech było zatrzymanych, ale wszyscy zostali już zwolnieni. Powiedział z wielką powagą: – To niedobrze. Księża powinni być razem z internowanymi. On miał prawo to powiedzieć. Wiemy przecież, że ukrywając to, że jest księdzem, na ochotnika pojechał do Kazachstanu razem z zesłańcami ze Lwowa. A potem, już w Armii Andersa, gdy okazało się, że nie wszyscy mogą opuścić Związek Radziecki, by okrężną drogą wracać do Ojczyzny, on pozostał, aby służyć pomocą duszpasterską tym, którzy nie mogli opuścić Związku Radzieckiego. Ciekawe i zadziwiające są jego wspomnienia z czasu wojny (,,Drogi Opatrzności”, Norbertinum, Lublin 1991), także o pobycie w więzieniu sowieckim. O wszystkich swoich cierpieniach i trudnościach, o tym, że był tak głodny i tak wychudł, że na twardym krześle nie mógł siedzieć, pisze bez cienia goryczy, jakby opisywał zjawiska klimatyczne, a nie bolesne skutki działania ludzkiego. Natomiast o dobrych ludziach, o dobrych spotkaniach, o ludziach, którzy mu pomagali, pisał z wielką życzliwością, radością i dziękczynieniem. Zadziwia brak jakiejkolwiek goryczy we wspomnieniach o oficerach śledczych. Prawdziwie był wobec nich świadkiem, dlatego miał prawo powiedzieć do mnie: Jeśli musisz tam iść, to pamiętaj, że jesteś tam posłany przez Boga.

 

CZY TY JESTEŚ BISKUPEM?

Bardzo się ucieszył, gdy zostałem biskupem. Był we Włocławku na moich święceniach. Jednocześnie widać było, że dobrze rozumie, jak wielka spada na mnie odpowiedzialność. Po kilku latach przyszedł czas coraz bardziej pogarszającej się pamięci. Wielokrotnie odwiedzałem go w Laskach. Poznawał mnie, ale bardzo się dziwił, że jestem biskupem. W jednej rozmowie dziwił się również, że Karol Wojtyła jest papieżem, ale zapytał z wielką troską: – Co o nim piszą w gazetach? I wzdychał: – Boże, miej Go w Swej opiece! Dziwił się także, że Marian Jaworski został kardynałem. Mnie zapytał kiedyś: – Czy ty jesteś biskupem pomocniczym? Gdy powiedziałem, iż diecezjalnym, westchnął: – Niech cię Bóg wspiera, to niełatwa służba. Nie miał pamięci, ale tkwił w Bożych sprawach i miał bardzo dobry o nich sąd.

Ostatnia moja wizyta u Niego odbyła się 22 czerwca, w ostatnią sobotę Jego życia. Był pogodny i pełen pokoju. Poznał mnie jako Bronka. Znowu się zdziwił, że jestem biskupem, ale gdy Mu to powiedziałem, spokojnie poprosił o błogosławieństwo. Bogu dziękuję za tę wielką łaskę, że w ostatnią sobotę przed Jego śmiercią błogosławiłem Go z całego serca i modliłem się z Nim i w Jego intencji.


Bp Bronisław Dembowski

© 2010-2023 Tworzenie stron internetowych w Joomla - Poznań - solmedia